Spędziłam dzisiaj najcudowniejszy w życiu Dzień Babci (i Dziadka, takie 2 w 1). Na pewno na długo go zapamiętam. A tak naprawdę wystarczyła jedna, drobna zmiana. Poza standardowymi życzeniami i pytaniami o sprawy bieżące, zapytałam również o wspomnienia z dzieciństwa, o to, co moje babcie i dziadkowie najbardziej lubili jeść, robić i jakie rady daliby swoim młodym wersjom, gdyby mogli dzisiaj cofnąć się w czasie.
Co najbardziej lubiliście jeść w dzieciństwie?
– Najbardziej lubiłam zupy. Pomidorową, grzybową. I kapuchę! Moja mama robiła bardzo dobry bigos. I pierogi. Później mnie nauczyła robić te pierogi. Słodyczy nigdy za bardzo nie lubiłam. Chyba, że moja babcia zrobiła ciasto drożdżowe z kruszonką. Potrafiła to robić.
– W tamtych czasach było bardzo biednie, mieszkałem na wsi, więc jadłem to co było. A co lubiłem najbardziej? Chyba jajecznicę. Pamiętam też jak robiłem zupę z buraków. Wszyscy byli na polu i zbierali buraki, a ja zaproponowałem, że zrobię zupę, żeby wymigać się od pracy. Dobra była. Wszystkim smakowała.
– Najbardziej lubiłam jeść zupy: pomidorową i szczawiową. I budyń (Tu wtrącił się dziadek: – Budyniu wtedy nie było. Na co usłyszał: – Był, co tu głupoty gadasz.). Kaszę manną. Oczywiście czekoladę lubiłam, ale jej dużo nie było. I rosół. Aaaa i mielone. Zanim był obiad ja już kotleta musiałam zjeść. A tak w ogóle to byłam niejadkiem. Tragedia była. Może jakby były lepsze rzeczy to jadłabym więcej.
– Nie lubiłem zupy jaglanej. Najbardziej lubiłem zupy warzywne, fasolowe, z buraczków. Ziemniaki ze schabem i mizeria albo ogórek kiszony. Przed wojną piekarz rozwoził chleb i rano krzyczał „chlebek chlebek”. W sobotę wychodziłem z mamą, bo wtedy do chleba dostawałem bułkę za darmo. Pomarańczy to się nie jadło od razu. Najpierw trzeba było się napatrzeć, wywąchane były przez kilka dni i dopiero wtedy można było je zjeść, a później się jeszcze skórki wąchało.
A co lubiliście robić?
– Robić? Bawiłam się. Miałam kotka, pieska. Z zabawek miałam lalkę, oczywiście szmaciankę. I miałam łóżeczko z drzewa. Wujek mi zrobił to łóżeczko. I tam spała lalka, i kot, i pies. Kot z psem się bawił, a ja z nimi. Chodziłam do ogródka, podlewałam kwiatki, zrywałam je, przynosiłam do domu i wstawiałam do wazonu. A w niedzielę chodziłam do kościoła, sypałam kwiatkami, później awansowałam i nosiłam poduszkę. Jak byłam starsza to grałam w piłkę z chłopakami. W dwa ognie, siatkówkę, palanta. A zimą to jeździło się na sankach albo chodziło się nad zamarznięty strumyk.
– Najbardziej lubiłem wyprawy rowerami z kolegami za miasto, z kąpielą w Bzurze. Jazdę za fajerce. Zimą na łyżwach, czepialiśmy się wozów z końmi i nie trzeba było się odpychać. Jak się człowiek tak najeździł 2-3 godziny, to nogi tak bolały, że rano nie dało się wstać z łóżka. Bardzo lubiłem gdzieś iść i tam spać, byle nie w domu. U znajomych można było spać w stodole na sianie. Do rana to tylko nos było widać, tak się w sianie można było zapaść. Wszyscy wtedy przychodzili tam spać, brali koce z domu i razem spaliśmy. Ostatnio się zastanawiałem jak to było, że się moi rodzice nie bali wtedy? Szedłem 7 km przez 2 lasy i nie wracałem na noc. A oni pewnie myśleli: „ee, już ciemno, to pewnie tam śpi” i się nikt nie bał.
Jakie rady przekazalibyście swoim młodym ja, gdybyście dzisiaj mogli cofnąć się w czasie?
– Nie wychodzić za mąż bez miłości. Nie za szybko, nie za wolno, ale dogłębnie wszystko przeanalizować.
– W życiu trzeba kierować się rozumem i wiarą. Jeśli rozum nie podpowiada, to wiara podpowie.
– Starać się mieć jak najwięcej przyjaciół, którzy dają dobre wskazówki życiowe.
– Bardziej byłabym wyrozumiała dla mamy, bo wtedy nie zawsze mogłam ją zrozumieć. Borykała się z wieloma problemami, bo wtedy nie było różnych rzeczy. A dzisiejszej młodzieży bym powiedziała, że tak jak oni mają, to ja nawet nie marzyłam, nie wyobrażałam sobie. Miałam szmacianą lalkę z metalową głową, a marzyłam o lalce, która mówi mama i zamyka oczy, ale nigdy takiej nie miałam, bo nie było takich.
Zachęcam Was wszystkich, jeśli tylko macie taką możliwość, do tego, żeby nie odklepywać w tych dniach życzeń, ale naprawdę “uświęcić” ten spędzony wspólnie czas. Widok zapalających się w oczach iskierek i uśmiech nie tylko na twarzy, ale też w głosie i w całym ciele jest naprawdę bezcenny.
Wspaniały wpis! Ja bardzo doceniam te nasze święte rodzinne niedziele i nawet znajomi już wiedzą, że w ten dzień się ze mną nie spotkają gdy odwiedzam Kalisz, bo jestem z Nimi. I widzę w nich siebie, to jest najfajniejsze. 🙂
Piękny wpis! Ja niestety nie mam już dziadków. Jeśli nie mogłam do nich pojechać to zawsze dzwoniłam ze szczerymi życzeniami. Od małego uwielbiałam słuchać opowieści jak oni kiedyś żyli. Szkoda, że wiele historii nie zapamiętałam.
Bardzo spodobała mi się opowieść twojego dziadka o tym jak spał w sianie. I to, że szedł nie wracał i nikt się tym nie przejmował. Dzisiaj to jest nie do pomyślenia! 🙂
Ale super wpis 🙂 Musiało im być bardzo miło gdy z zaciekawieniem tak wypytywałaś 🙂 no i super, że również dziadkowie wspierają Cię w prowadzeniu bloga:)
Oczywiście zapraszam w moje skromne progi – będzie mi bardzo miło 🙂
miło czytać, że masz takie relacje z dziadkami 🙂 widać że są ciepłymi ludźmi. Też mam to szczęście. U mnie zawsze babcia opowiada różne historie z czasów, gdy byłyśmy małe z siostrą. Mimo że znamy te historie na pamięć to zawsze przyjemnie patrzeć jak babcia rozemocjonowana i z uśmiechem na ustach opowiada 🙂
Ale świetny wpis. Mnie została tylko jedna 90letnia babcia 🙁