Jak czytać etykiety?

Znowu zepsujesz nam radość?

Tylko nie mów co jest w środku.

Ach, gdybym dostawała złotówkę za każdym razem, kiedy to słyszę, w momencie gdy mój wzrok spoczywa na jakiejś etykiecie. Tak, mam na imię Sylwia i czytam etykiety. I jeśli wy tego nie robicie, to powinniście zacząć.

Kolejne złotówki mogłabym dostawać za wszystkie produkty, które odłożyłam na półkę, bo ich skład nie powalał na kolana. Albo właśnie powalał ilością składników, których nazw prawie nie potrafię przeczytać, a co dopiero zrozumieć. Wychodzę z założenia, że jeśli mojemu mózgowi ciężko jest coś przyswoić, to żołądek prawdopodobnie też nie będzie miał z tego radochy. Oczywiście nie jest tak, że odkładam wszystko to, co niezdrowe. Bez przesady. Zdarza mi się kupić coś, co nie do końca ma super wartościowy skład, ale zawsze robię to świadomie, dzięki temu mogę lepiej kontrolować to, co trafia na mój talerz.

Jak czytać etykiety?

Skład: Lista składników zaczyna się od tego, którego w danym produkcie jest najwięcej. Zazwyczaj jeśli widzę, że na początku czai się cukier lub jego odpowiedniki, to odkładam taki produkt na półkę. Tak samo czerwona lampka zapala mi się przy bardzo długiej liście składników. Oczywiście nie jest to regułą, ale często się zdarza, że im więcej składników, tym więcej chemii w produkcie.

Lista alergenów: Producent zobowiązany jest do podania alergenów, które występują lub mogą się znaleźć w produkcie. Kiedyś dziwiło mnie dlaczego na niektórych opakowaniach pojawia się informacja, że produkt może zawierać śladowe ilości orzechów, chociaż nie miał on z orzechami absolutnie nic wspólnego. Teraz już wiem, że takie napisy umieszczane są wtedy, kiedy zakład np. na drugiej taśmie produkuje coś z orzeszkami i istnieje ryzyko, że jakiś orzeszek żądny przygód trafi nie tam, gdzie powinien.

Nazwa i adres producenta: Ta część etykiety jest bardzo przydatna przy produktach spod znaku marek własnych sklepów. Często jest tak, że dokładnie ten sam produkt leży zaraz obok teoretycznie innego produktu, który ubrany jest po prostu w logo znanego producenta, co czyni go nieco droższym. A skoro nie widać różnicy to po co przepłacać?

Data ważności: Tutaj warto zwrócić uwagę na różnicę pomiędzy “najlepiej spożyć do” a “najlepiej spożyć przed”. To pierwsze oznacza, że po tej dacie, produkt może być niebezpieczny dla zdrowia, mogą powstać w nim związki chorobotwórcze (dotyczy np. nabiału). “Najlepiej spożyć przed” informuje nas, że do tej daty produkt zachowa odpowiedni smak i konsystencję, a po jej upływie może stracić niektóre swoje właściwości, jednak wciąż można go zjeść (np. makarony).

Wartość odżywcza: Zawarte są w niej dane na temat wartości energetycznej, składników odżywczych (cukry, tłuszcze, białko) oraz błonnika i sodu. Przeliczenia nie zawsze pokrywają się z masą produktu, zazwyczaj są podawane w formie “na 100 gram”, więc warto zwracać na to uwagę i ewentualnie przeliczać dane w zależności od wielkości spożytej porcji. To właśnie z tego miejsca najłatwiej wyczytać jest informację ile cukru jest dodane do produktu.

GDA: Dzięki tej informacji dowiadujemy się jaką część dziennego zapotrzebowania pokryjemy spożywając produkt (obliczenia są podane dla diety zdrowej osoby dorosłej, o prawidłowej wadze ciała i umiarkowanej aktywności fizycznej).

Przygotowanie: Produkty, które wymagają dodatkowej obróbki (np. makaron, ryż, kasze) mają na swoich opakowaniach informację o tym, jak należy je przygotowywać. Warto na nie zwracać uwagę. Różne makarony gotuje się w różnym czasie. Opakowanie podpowie co zrobić, aby nie jeść rozgotowanych kluch.

Gratisy: Na niektórych opakowaniach można znaleźć propozycje podania danego produktu. Od czasu do czasu lubię zainspirować się w ten sposób. Moje pierwsze lasagne powstawały właśnie z takich instrukcji.

Gdzie kryją się pułapki?

Teoretycznie, etykiety na opakowaniach powinny być napisane jasnym i przejrzystym językiem i być zrozumiałe dla przeciętnego Kowalskiego. No właśnie, teoretycznie. Producenci w końcu nie są w ciemię bici i swoje sposoby mają. I nie mówię tutaj o oszustwach i podawaniu fałszywego składu (a przecież też się to zdarza).

Nazwa produktu: Skojarzenia to dobra rzecz, jeśli chodzi o naukę i zapamiętywanie, ale każdy medal ma dwie strony. Pewnych nazw można używać tylko do produktów z odpowiednim składem, wytworzonych w odpowiednich warunkach. Jednak widząc na opakowaniu “ser górski” od razu skojarzymy go z oscypkiem, “ser grecki” z fetą, a “masełko” z masłem, mimo że te rzeczy mogą nie mieć ze sobą nic wspólnego.

Nazwy składników: Wiecie co wspólnego ze sobą mają syrop glukozowo-fruktozowy, syrop skrobiowy i syrop kukurydziany? Wszystkie to ten sam produkt. Znanym wzmacniaczem smaku jest glutaminian sodu, który może się także kryć pod jego przemysłowym zamiennikiem – ekstraktem drożdżowym lub hydrolizowanym białkiem roślinnym.

Produkty light: Produkty light to produkty o obniżonej zawartości tłuszczu. Jednak nie zawsze to, co zawiera mniej tłuszczu, oznacza, że jest lepsze dla naszego zdrowia. Tłuszcz jest nośnikiem smaku oraz to właśnie za jego sprawą rozpuszczają się witaminy A, D, E i K (ucząc się na egzamin z witamin, zapamiętałam je od słowa “zadek”). Z nieufnością podchodzę do wszelkich produktów light, w szczególności do tych, które smakują identycznie jak ich “zwykła” wersja, ponieważ zdaję sobie sprawę, że producent ten ubytek tłuszczowego smaku musiał jakoś nadrobić, a często jest to właśnie chemiczne nadrabianie.

Owocowe lub o smaku owoców: Owocowe są produkty, które w swoim składzie mają prawdziwe owoce (chociaż tu też należy zwrócić uwagę czy nie jest to 0,1%, zdarza się to np. w przypadku jogurtów czy soków). O smaku oznacza, że w składzie występuje odpowiedni aromat.

Opakowania: Wiadomo, jemy oczami i estetyczne opakowania, pełne zdrowotnych, eko i bio napisów, będą dawały nam złudzenie, że produkt taki jest lepszy od zwykłego “szaraczka”. Im ładniejsze opakowanie, tym bardziej powinniśmy być uważni na to, co znajduje się w środku.

Jak ułatwić sobie życie?

Czytanie etykiet, szczególnie na samym początku, może wydawać się żmudne i znacznie wydłużające czas przeznaczony na zakupy. Po pierwsze, praktyka czyni mistrza i z czasem wiadomo, które produkty wybierać, a nawet sprawdzanie czegoś nowego idzie o wiele sprawniej. Po drugie, z pomocą przychodzi internet i aplikacje mobilne.

Czytamy Etykiety – na tej stronie znajduje się baza ponad 3000 etykiet, które można przeglądać ze względu na ich kategorie lub producentów. Produkty oznaczone są uśmiechniętymi, neutralnymi lub smutnymi buźkami, dzięki czemu już na pierwszy rzut oka widać czy warto się nimi zainteresować.

eFood – aplikacja odczaruje wszelkie trudne i skomplikowane wyrazy oraz skróty E (bo nie wszystkie są szkodliwe). Posiada też funkcje zeskanowania kodu produktu i wyświetlenia jego składu.

Nufino – ta aplikacja również posiada funkcję zeskanowania kodu. Informacje na temat składu, alergenów, wartości odżywczej podaje w przyjemnej, wizualnej formie.

Mówi się, że zdrowe odżywianie zaczyna się przy sklepowej półce. Coś w tym jest. W końcu świadome zakupy przyczyniają się do świadomego jedzenia. Jeśli w sklepie zadbamy o pełnowartościowe produkty, to właśnie takie trafią do naszego żołądka i będą wspomagać nasz organizm. Przyznajcie się, czytacie etykiety? Na które informacje zwracacie szczególną uwagę?

11 thoughts on “Jak czytać etykiety? Bądź świadomym konsumentem”

  1. Ja już przestałam czytać etykiety i oparłam swoją dietę na nieprzetworzonej żywności, nie muszę czytać składu kalafiora, majonez kręcę sama, wędlinę tez piekę swoją 🙂 Dzięki za wpis, im więcej takich tym lepiej, ponieważ zwiększa się świadomość ludzi.

  2. Muszę przyznać, że wpis ten dał mi trochę do myślenia. Nadal nie rozumiem wielu nazw ale pobieram aplikacje i śmigam na zakupy. Dziękuję.

  3. Sylwia, świetny artykuł! Myślę, że jeśli dla kogoś jest przerażające czytanie etykiet wszystkich produktów, to przy najbliższych zakupach niech skupi się tylko na jednym produkcie, np wędlinie. Warto wiedzieć, że sprzedawca ma obowiązek przedstawić nam skład produktu, który sprzedaje. A najlepiej to kupować produkty nieprzetworzone i wtedy mamy problem z głowy 🙂

    1. To dobra rada, żeby uczyć się etykiet małymi kroczkami. W przypadku żywności nieprzetworzonej warto pamiętać, żeby zwracać uwagę na to, skąd pochodzi – czy np. czosnek jest z Polski, Hiszpanii czy Chin. Ale rzeczywiście, pozostałe problemy wtedy odchodzą 🙂

    1. Nie próbowałam z angielskimi etykietami, ale wydaje mi się, że mają one tylko polskie produkty. Podejrzewam, że są odpowiedniki tych aplikacji na rynek UK.

Comments are closed.